Jak schudnąć i nie oszaleć?


Zrzucanie nadwagi jest proste. Wystarczy wybrać kierunek i ruszyć w jego stronę. Odzyskać równowagę po potknięciu i podnieść się po tym, jak się wypieprzysz. Bo na pewno się wylądujesz na ziemi. Dlatego nie jest to łatwe.

Jest też złożone, bo nie wystarczy zmienić sposobu jedzenia. Wymaga zmiany nawyków, myślenia, podejścia do życia. Odwagi, żeby zrobić ten pierwszy krok. I rozwagi, żeby nie poruszać się zbyt gwałtownie.

Jeśli obserwujesz mnie na Instagramie wiesz, że od trzech miesięcy dzielnie walczę z moją nadwagą. Od lutego udało mi się powiedzieć elo już przeszło 12 kg. 

To nie jest moja pierwsza próba, ale jeszcze nigdy nie byłem jeszcze tak pewny tego, że mi się uda. 

Prawie zawsze było mnie od trochę do zdecydowanie za dużo. Podejmowałem liczne próby, które miały dwie cechy wspólne - były restrykcyjne i zawodziły. Byłem młody (chociaż wciąż nie czuję się staro) i głupi (to pozostaje bez zmian). Chciałem już. Teraz. 

Natychmiast! 

Albo katowałem się ograniczając znacząco podaż kalorii, albo ćwiczeniami, albo ufałem jakiemuś autorytetowi. Co się zmieniło?

Nie chcę już. Byłoby miło, ale dojrzałem do tego. 

Nie naprawię w miesiąc czegoś, co psułem przez wiele lat. Zrozumiałem, że muszę zrobić remanent w głowie, kilka rzeczy poprzestawiać, parę wypieprzyć z okna. Spadek wagi przyjdzie później.

Dwa lata temu dwie bliskie mi osoby wybrały się do dietetyka, który się nimi zaopiekował i wyszło im to na dobre. Znowu próbowałem po swojemu i znowu się zawiodłem. Ale nie poddałem się, zacząłem grzebać i dokształcać się.

Zebrałem od nich wywiad, żeby mieć punkt odniesienia. Czytałem w Internecie o różnych dietach, wskazówkach dla odchudzających się itd. 

Dzięki poprzednim próbom, wspomnianemu wywiadowi i temu, że zacząłem te diety porównywać, wyłapałem kilka cennych wskazówek wśród tych, które miały jakikolwiek sens:
  • Jeść warzywa
  • Pić dużo wody (poza kawą/herbatą) (ok. 30 ml samej wody(!) na 1kg masy)
  • Nie pić soków/napojów
  • Alkohol to też kalorie
  • Unikać cukru
  • W każdym posiłku musi być porcja białka
Żeby było jeszcze lepiej... dokładnie te same zasady dotyczą jedzenia poza fazą odchudzania. Tyle, że do jadłospisu można wtedy włączyć złożone węglowodany (razowe pieczywo, kasze, brązowy ryż).

Na szczęście miałem też inną pomoc

Były to dokładnie dwie książki: 4-godzinne Ciało Tima Ferrissa, o drugiej wspomnę za chwilę.

W swoim dziele Tim opisuje dietę Slow Carb (Powolne Węglowodany), której założenia korespondowały z tym, czego dowiedziałem się do tej pory i z wartościami, którymi się kieruję. W skrócie:
  1. Unikaj prostych węglowodanów (biała mąka, ryż, cukier itp. itd.)
  2. Jedz to samo - wybierz kilka zestawów składających się z warzywa+strączki+białko i jedz to na okrągło
  3. Z napojów - woda i kawa (bez mleka) lub herbata
  4. Nie jedz owoców
  5. Raz w tygodniu zrób sobie wolne
I tyle. 

Z tego, co zauważyłem:

  1. Zamiast ryżu/ziemniaków itp. można zjeść więcej warzyw albo... nie trzeba nic, bo strączki naprawdę sycą!
       
  2. Strączki były dla mnie objawieniem. Wcześniej nie wyobrażałem sobie jajecznicy bez chleba, teraz dodaję pół puszki białej fasoli i jest super 😊 Na dodatek same mają sporo białka, do tego błonnik... doskonały składnik posiłków!
     
    Co do jedzenia w kółko tego samego: zacząłem jeść więcej warzyw, niż jadałem do tej pory.
     
    Nie mam problemu "co ja teraz mogę zjeść?". Trzecie śniadanie i obiad na trzy dni przygotowuję łącznie w 20-25 minut (razem z posprzątaniem po sobie). Ta zasada ma jeden cel: jedząc w ten sposób łatwo jest się tego trzymać!
     
    A jeśli się znudzę? Wprowadzam modyfikację posiłku. I sprawdzam, czy wpłynęło to na tempo utraty wagi. Ot, tyle.
       
  3. Woda i kawa - nic więcej mi do szczęścia niepotrzebne. Przypominam, że żeby być dobrze nawodnionym, powinniśmy pić minimum 30ml/1kg ciała.

    Jeśli ważysz 70 kg, to znaczy, że powinieneś wypić 2,1 l wody dziennie.
     
    Do tego dodać jeszcze trochę, jeśli podejmujesz wysiłek fizyczny (żeby uzupełnić to, co wypocisz). I kolejne trochę, za wypite kawki i herbatki (jedno i drugie odwadnia! Po kubku kawy wypij kubek wody i jesteś na zero 😊).

    Każdy dzień zaczynam od litra wody, później regularnie popijam po kubku, po pół. Tak 3-4 l wychodzą w sumie. A piwo zostawiam sobie na cheat day 😊
       
  4. Jak to bez owoców? Ano, zwyczajnie. Nie przepadam za owocami (wyłączając banany), nic się dla mnie nie zmieniło. Jedni mówią, że w owocach jest dużo cukru. Inni, że nie bo cośtam.  A że witaminy. A ja mam to w dupie, wolę zjeść warzywko. Albo wypić. A błonnik, to ja mam w fasoli.
       
  5. Mój ulubiony punkt. Dodaje +pierdylion do morale, kiedy wiem, że będę mógł zjeść np. czekoladę za 5 dni, a nie 10 miesięcy. Jest ważny jeszcze z tego względu, że mogę ten dzień zaplanować tak, żeby np. pójść ze znajomymi do pubu.

    Albo wyjść do restauracji i nie oglądać się, czy w ogóle będę mógł coś wybrać.

    Albo zjeść lody.

    Albo zdegustować piwo. 

    W sumie to wiele korzyści. Muszę tylko pilnować, żeby dwa cheat daye dzieliło przynajmniej 6 dni 😉 Oczywiście po takim pofolgowaniu potrafi wystrzelić mi +4kg, ale nie zdarzyło się, żeby w 3-4 dni nie zniknęło. 
Dużo więcej, szczegółowo, z wyjaśnieniami, poradami i zaleceniami napisał Tim. Jeśli chcesz wiedzieć więcej (a tym bardziej spróbować tej diety) - przeczytaj koniecznie 4-godzinne Ciało. Ja podałem tylko skrót skrótu i nierozsądnie byłoby przechodzić na dietę wyłącznie na tej podstawie. Lepiej doczytać i zrozumieć dokładnie co i dlaczego robisz, niż zacząć szybko i później płakać, że nie ma wyników, albo co gorsza coś sobie zrobiłeś.

Poniższe linki to tzw. linki afiliacyjne. Kupując za ich pomocą wspomnianą książkę, zapewniasz mi kilka złotych prowizji, które mogę przeznaczyć na kolejne książki do recenzowania i na rozwój bloga. Jeśli się na to zdecydowałeś, jestem Ci bardzo wdzięczny. Dzięki!

Co jadam najczęściej? 

Inspirowałem się z dietą Slow Carb, ale ze względów użytkowych nie stosuję jej w 100%.

  • Śniadanie: jajecznica; dwa jajka, 120g białej fasoli, garść suszonych pomidorów (nie w oleju)
  • Drugie śniadanie: shake proteinowy
  • Trzecie śniadanie: sałatka: 1/3 puszki tuńczyka, 1/3 soczewicy, 1/3 czarnej fasoli
  • Obiad: Pełska pomidorowa: 83g mięsa mielonego drobiowego, 160 g czerwonej fasoli, trochę kukurydzy konserwowej, pół cebulki, 400g pomidorów krojonych; opcjonalnie 80g ciecierzycy zamiast mięsa i minus kukurydza
  • Kolacja: garstka orzechów i papryka/sok wielowarzywny/brokuł
Mijają trzy miesiące, odkąd zacząłem zmianę ze starego sposobu jedzenia. Kiedy zacząłem kombinować, co mogę zjeść, poznałem nowe potrawy albo ich lepsze warianty (wiesz, jak dobry jest rosół z białą fasolą zamiast makaronu?). Co najważniejsze - mogę jeść w podobny sposób nawet wtedy, gdy osiągnę docelową wagę.



Ostatnia rzecz, która mi pomogła - książka Discipline Equals Freedom. Nie bez powodu kolejny raz wspominam te 3 miesiące. Do tej pory każda moja próba pozbycia się nadbagażu kończyła się mniej więcej po takim czasie. Albo napatoczyły się święta. Albo majówka. Albo wakacje. Albo inny czort i... no to parę dni luzu, a później zbieram się do kupy. Ale tak na 100%!

I mijał czas luzu. I kolejny dzień.

Teraz to już na 110%!

I jeszcze jeden.

Jest czwartek, czyli zaraz sobota. Czyli nie ma sensu zaczynać w weekend. To od poniedziałku!

I w końcu zapominałem.

I wracałem do jedzenia tego, czego jadać nie powinienem. I historia zaczynała się od nowa.

W końcu udało mi się zebrać do kupy

Dzięki Jocko zrozumiałem, że to nie święta, nie majówka, nie wakacje były winne. Dotarło do mnie, że to ja byłem jedynym winnym.

Teraz jest moment, w którym możesz popukać się w czoło i powiedzieć "no ba!".

Iii... już minął. Bo przeszedłem przez grę w obwinianie siebie dosyć szybko i zacząłem sobie zadawać pytania: co było nie tak? Dlaczego sam sobie to zrobiłem? I w końcu do tego doszedłem. 

Bo brałem sobie wolne.

Nieważne, że święta. Nie powinienem był sobie odpuszczać.

Nieważne, że wakacje. Jestem tym samym człowiekiem, którym byłem wcześniej. Nie mogę wziąć urlopu od dbania o siebie. Nie mogę zawierać ze sobą kompromisów.

Mam jeden dzień, żeby dać sobie luz. Żeby non-stop nie czuć presji. Żeby zachwycić się smakiem dobrych lodów. Poznać bukiet, goryczkę, doświadczyć nowego piwa kraftowego. A w międzyczasie stopniowo odnajdować nowe, wolne od węglowodanów smakołyki. Ale ten dzień wybieram wcześniej. Raz na dwa tygodnie podejmuję tę decyzję i jest nienegocjowalna. 

Zrzuciłem już 12 kg, mniej więcej 1 kg/tydzień. Uważam, że takie tempo jest dobre i bezpieczne. A że zanim zrzucę 30 wejdziemy w następny rok? Trudno. Ten czas i tak minie.

Grunt, że robię to w zgodzie ze sobą. 

Próbowałem już zmieniać jakiś nawyk albo wprowadzać nowe metodą szokową. Dzisiaj wiem, że przypominało to próbę zbyt szybkiego wydmuchania bańki mydlanej.

Miała być wielka, opalizująca kula... Ale albo pękała, albo zamiast niej wychodziły pachnące chemią bąbelki.

Czuję się komfortowo, bo zmiany wprowadzam powoli, stopniowo i nie liczę na szybkie efekty. Moim zdaniem właśnie taka jest recepta na to, żeby trwale zmienić się na lepsze - wszystko jedno, czy chcesz się czegoś nauczyć, schudnąć czy odmienić sposób postępowania lub myślenia.

Jeśli chcesz. żebym rozwinął jakiś wątek, albo powiedział coś więcej... daj znać! Możecie odzywać się do mnie w komentarzach, mailem, na Facebooku, Twitterze, Instagramie... do wyboru, do koloru.

Salut!
Peła


Komentarze

  1. Trzeba pamiętać, że wiele rzeczy mamy w głowie. Często nasz organizm nie domaga się dodatkowego posiłku, a my jemy z przyzwyczajenia, bo okazja jest fajna :) We wszystkim trzeba znaleźć umiar, wtedy sukces gwarantowany. Jak mówi Michał Wrzosek, kluczowe jest połączenie dobrze zbilansowanej diety i aktywności fizycznej. Ćwiczenia poprawią nie tylko jakość skóry, ale też humor, a zdrowym jedzeniem można się bawić i próbować nowych połączeń.
    Ale oczywiście musi być czasami przerwa, bo pizza czy słodycze też są dla ludzi!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Tobą :) Bardzo ciekawym temat jest jedzenie z przyzwyczajenia. Kiedyś miałem tak, że wieczorkiem do oglądania serialu czy filmu wjeżdżało piwo; a jak piwko, to do tego jakies chipsy czy coś innego. Dopiero kiedy zacząłem stosować się do opisanych we wpisie założeń, zacząłem zauważać, że większość tych niezdrowych rzeczy jadałem z przyzwyczajenia.
    I tak naprawdę niespecjalnie mam na nie ochotę w innych chwilach, niż te, do których przywykłem :)
    A co do pizzy... średnia hawajska dla każdego!
    Problemem jest tylko przypilnowanie samego siebie, żeby to od czasu do czasu nie było za często. Ale na to już każdy musi sobie wypracować swój system ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak uprościć sobie życie? Minimalizm - recenzja

Apokalipsa w czasach PRLu. Szczury Wrocławia. Kraty - recenzja