Recenzja - Virion 2. Obława, Andrzej Ziemiański

Wybrałem się na krótki spacerek po Shire...

...a skończyłem na wędrówce po Górach Mglistych. Niedawno zabrałem się za czytanie drugiego tomu Viriona i choć pierwszy tom mi się podobał, Obława przeszła moje oczekiwania jak Juliusz Cezar Rubikon. 


Zanim przejdę do samej książki, poznaj jej twórcę.

Andrzej Ziemiański

Z szacunku dla Twojego czasu nie będę wypisywał wszystkich nagród, które zdobył, bo trochę ich jest. Z wykształcenia jest doktorem inżynierem architektury; swój debiut zaliczył już w 1979 r. Powiedzieć, że jest doświadczonym pisarzem, to jakby Stephena Hawkinga nazwać bystrym.

Jest jednym z tych autorów, którego bez trudu rozpoznasz po stylu. Pisze prosto, soczyście i nie zanudza opisami. Do tego w kwestii kreatywności ma łeb jak sklep wielkopowierzchniowy. Jego zdecydowane podejście do świata polaryzuje. Albo go uwielbiasz, albo nie znosisz.

Zgadnij, w której grupie jestem? 😉




Kim jest tytułowy Virion?

W czasach, w których rozgrywała się akcja Achaji (pierwsza trylogia z tego przecudownego i okropnego świata), był ochlajmordą, dziwkarzem i mordercą. Ale nie takim, który przyjąwszy zlecenie na głowę, położyłby się na daszku i za pomocą kuszy cichaczem wyeliminował cel. Także nie takim, który dopadłby ofiarę w ciemnym zaułku i zapoznawał jej żebra ze swoim sztyletem.

Virion był szermierzem natchnionym. Na całym świecie jest takich tylko kilku. Szczyt drabiny szermierczych możliwości. Dla nich nie ma znaczenia, czy walczą przeciwko byle żołdakowi, zasłużonemu instruktorowi, czy mistrzowi. Nie ma znaczenia, czy za trzydzieści sekund wysmarkają się, bekną, czy odbiorą komuś życie. Każdy ruch uzbrojonej ręki oznacza odebrane życie. Kiedy jeden z nich na ciebie spojrzy i będzie miał takie życzenie, będziesz wiedział. Twoje chwile zostały policzone. Już Cię zabił, chociaż nie sięgnął jeszcze po miecz. Nie zostało nic innego, niż przeprosić się z Bogami.

Jednak zanim Virion stał się szermierzem natchnionym, był co najwyżej przeciętnym, bogatym paniczykiem, którego rodzina mieszkała na wygwizdowie Cesarstwa Luan. W gimnazjonie, gdzie szkoliła się tamtejsza młodzież, zwykle zamykał stawkę. Jego nadzwyczajny słuch i wyczucie rytmu były tylko przeszkodą podczas walki według szkolnych zasad. Dla odmiany kiepski wzrok sprawiał, że łucznikiem był dobrym, tylko nie trafiał do celu.

Kiedy pojawił się pierwszy tom Viriona, Wyrocznia (tj. prequel trylogii Achaja), po kilku kartkach pomyślałem: do kroćset! Jaka to fascynująca historia! Od takiego przeciętniaka z zupełnie nieprzydatnymi w wojaczce talentami (jak np. dryg do gotowania), do maszynki do mielenia mięsa.


Żebyś wiedział, o jakim potworze mówię - jedna z opowiadanych historii o tym bohaterze jest taka, że pewnej nocy rycerze Zakonu (najpotężniejszej organizacji na świecie, z którą każdy kraj musiał się liczyć) przyszli go pojmać. W dwudziestu stanęli przed burdelem, w którym przebywał Virion i zażądali, aby się poddał. Ten zaś, kompletnie pijany, wyposażony w majtki na tyłku i miecz w ręku powiedział: 

O! Dwadzieścia żywych trupów ze mnie szydzi. Cóż za czasy nastały, żeby trupy, miast na cmentarzu leżeć, ludzi nachodziły
Po czym samojeden zlikwidował dwudziestu uzbrojonych po zęby, od dziecka szkolonych w szermierce, wytrzymywaniu bólu i trudów mężczyzn.

Pierwszy tom przeczytałem w ciągu niespełna 20 godzin. A drugi...

W piątek delikatnie, z 60 stron. Nic wielkiego. Ot, usiadłem z Tomkiem, jednym okiem czytając, drugim zerkając na mojego chłopaczka. Jedną ręką trzymając książkę, drugą podając grzechotki i miziając po brzuszku.

W końcu obaj poszliśmy spać. W sobotę kilka stron, jak to często bywa, czytane w międzyczasie.
W niedzielę wstałem z samego rana i do śniadania, zamiast kilku minut Better Call Saul, dokomponowalem kilka stron powieści Andrzeja Ziemiańskiego.

I wtedy stało się coś dziwnego. 

Coś, czego dawno nie doświadczyłem. Niespodziewanie to, co w międzyczasie, stało się treścią dnia. A to, co zwykle było dniem, działo się gdzieś w międzyczasie.

Niespodziewanie wyjechałem na pogranicza cesarstwa Luan. Mentorzy Viriona uczyli mnie na czym polega walka. Jego przeciwnicy, że dobro i zło to tylko pojęcia, których stosowanie zależy wyłącznie od tego, po której stronie miecza się stoisz. Że zły wybór jest lepszy niż brak jakiegokolwiek bądź pozwalanie, aby ktoś inny decydował za Ciebie. Że wolność to wartość nadrzędna, choćby to miała być wolność śmierci na własnych warunkach.

Że na każdego cwaniaka znajduje się większy cwaniak, na każdego koksa jeszcze większy koks.
Że lepszy może zostać pokonany przez gorszego. I to nawet wtedy, gdy to ten pierwszy teoretycznie już wygrał.


Zanim zdążyłem się zorientować zapadł zmrok. 

A ja cały czas czytałem.

Przyszły szermierz natchniony był jak blok marmuru, z którego los ciosał posąg jego chwały, za dłuto mając decyzje wyrzutka.

Koniec tomu drugiego - te słowa otrzeźwiły mnie jak siarczysty policzek. To już? A co dalej? Co teraz zrobi biedny Paniczyk?

Niewiele mogę zrobić. Niecierpliwie czekam, aż będzie mi dane poznać dalszy ciąg zmagań i przemian Viriona.

Rekapitulując

Virion, Obława (oraz pierwsza część, Wyrocznia) to świetne książki. Ziemiański stworzył ciekawych bohaterów, umieścił ich w wyjątkowych okolicznościach i kazał walczyć. Wewnętrznie, ze sobą nawzajem i ze światem. Czytelnik nie ma innego wyjścia, niż dać się wciągnąć.

To jedna z książek, która cierpi na syndrom jeszcze jednej strony.


 A czy Ty czytałeś już Viriona? Jak Ci się podobał?

Salut!
Peła




Poniższe linki to tzw. linki afiliacyjne. Kupując za ich pomocą wspomnianą książkę, zapewniasz mi kilka złotych prowizji, które mogę przeznaczyć na kolejne książki do recenzowania i na rozwój bloga. Jeśli się na to zdecydowałeś, jestem Ci bardzo wdzięczny. Dzięki!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak uprościć sobie życie? Minimalizm - recenzja

Jak schudnąć i nie oszaleć?