Apokalipsa w czasach PRLu. Szczury Wrocławia. Kraty - recenzja


Nie mam pojęcia co mnie tknęło, żeby kupić Szczury Wrocławia. Kraty.

Horrorów nie oglądam. Z klimatów apokaliptycznych wolę te w klimacie okołonuklearnym, jak Metro 2033 i Fallout. Jak mawiał Geralt: Zaraza...

Zaraza (nie czerwona!) i PRL? Co to za połączenie?

Może to, że stęskniłem się za fantastyką w ogóle? A może to, że nie czytałem jeszcze żadnej książki Roberta Schmidta?

Czy było warto?

Jak zwykle najpierw opowiem Ci o książce jako takiej, a trochę później wgryzę się w jej treść 😊

Wydanie

Szczury Wrocławia. Kraty została wydana przez wydawnictwo Insignis (rocznik bieżący), w sposób całkiem udany. Grafika na okładce przyciąga, tekst poprzetykany jest kilkoma parustronnicowymi komiksami. Oba te elementy są owocem pracy Roberta Rajszczaka.

Czarno-białe komiksy wyglądają dobrze, ale nie wprowadzają nowej wartości do książki. Mam na myśli, że jeśli by ich tam nie było, książka by nie ucierpiała. 

Robert J. Schmidt

Wbrew temu, czego można by spodziewać się po nazwisku, Robert Schmidt jest Polakiem z krwi i kości. Od lat 80 udziela się w środowisku fantastyki. Napisał kilkanaście opowiadań i prawie drugie tyle książek oraz trzy razy tyle pozycji przetłumaczył na język polski, do tego zajmował się przekładem parunastu gier komputerowych.

Aktywności i znajomości branży na pewno nie można mu odmówić! Tym dziwniej czuję się z tym, że ta książka jest pierwszym jego utworem, który czytam.

Autor urodził się we... Wrocławiu. Akcja Szczurów dzieje się w '63 roku, czyli rok po jego urodzeniu. Taką sentymentalną podróż sobie zrobił, pisząc o czasach swojego wczesnego dzieciństwa. Tyle, że musiał dokonać paru korekt. Miasto opisywane w książce jest zupełnie inne od tego, które Schmidt pamięta sprzed kilkudziesięciu lat.

Styl

Co do stylu Schmidta mam mocno ambiwalentne odczucia.

Pisze prosto, bez utrudniania odbioru czytelnikowi. Namalował przede mną obraz miasta na skraju zagłady; dał odczuć nadzieję i rozpacz ostatnich żywych Wrocławian; presję, która ciążyła na dowódcach.

Niektórych bohaterów polubiłem, innych nienawidzę jak polityk wykrywacza kłamstw. Autor doskonale zadbał o to, żebym miał do tego podstawy.

Nigdy nie byłem pewien, jak zakończy się kolejny wątek. Zwrot akcji goni zwrot akcji, co doskonale pomaga w poczuciu niepewności towarzyszącej protagonistom (antagonistom z resztą też).

Wszystko psuło się w momencie, w którym ktokolwiek na kartkach książki otwierał usta. Zdarzało się, że w którymś miejscu prostacka postać, ni z gruchy, ni z pietruchy, zaczynała używać wyszukanego słownictwa.

W niektórych miejscach dialogi wydają mi się sztuczne. Efekt jest mniej więcej taki, jakbyś przechodząc koło budowy usłyszał ze szczytu rusztowania, jak ktoś krzyczy przepitym głosem: Miły przyjacielu! Racz podrzucić mi na górę kapkę tworzywa styropianowego, albowiem skończyło mi się ono.

Na co ktoś z dołu odpowiedziałby: Dobra, kurwa! Ile chcesz tego gówna?

Jak mówiłem: nie czytałem do tej pory żadnej książki Schmidta, więc ciężko mi wydać wyrok. Taki ma styl? Akurat w Szczurach coś poszło nie tak? A może coś się zepsuło na etapie redakcji?

Albo to ja postanowiłem podświadomie, że muszę się do czegoś dopieprzyć jak Magda Gessler?

Nie wiem i raczej się nie dowiem.

Jeśli jeszcze Cię nie zniechęciłem, przechodzę do mięsa.

Ludzie walczący ze skutkami zarazy

Jest lato roku '63. Wrocław zaczął wymierać. Kpt. Okrutny pełni obowiązki naczelnika więzienia na Klęczkowskiej (nominalny naczelnik na znak kłopotów spieprzył z partyjniakami do bunkru). Musi podjąć bardzo trudną decyzję, za którą w przyszłości odpowie przed władzami.

Kto wie, jak wysoka będzie to cena?

Ale jest to decyzja, którą musi podjąć.

Więzienie z natury ma służyć do zatrzymania ludzi w środku... jednak doskonale nadaje się również do ochrony ludzi, którzy znajdują się wewnątrz pierdlowych murów.

Okrutny chce ochronić rodziny funkcjonariuszy przed szalejącą zarazą, lecz nie mogą one dzielić cel z miejscowym elementem przestępczym! Ostatecznie kapitan w swoim imieniu ogłasza powszechną amnestię. Na upragnioną wolność trafiają wszyscy skazańcy, którzy odsiadywali wyroki na Klęczkowskiej.

Od politycznych, przez drobnych złodziei, po morderców.

Pech chce, że część byłych więźniów ucieka zarazie

Fabian Sprycha, wielokrotny zabójca i kanibal, zebrał pozostałych przy życiu krawaciarzy (tj. ludzi czekających na egzekucję przez powieszenie) i zorganizował ich w Gang Sprychy.

Kto lepiej od najgorszego elementu nadaje się do życia w chaosie ogarniętego zarazą miasta? W końcu git-ludzie żyją po to, żeby żerować na otaczającym ich bydle (chociaż ze względu na panujące we Wrocławiu warunki, słowo szczury lepiej oddaje charakter ludzi gnieżdżących się po kamienicach w obawie przed śmiercią.). 

Kradzież, znęcanie się, gwałty, masowe morderstwa to to, co takie chore tygryski lubią najbardziej.

Wojsko przybywa na odsiecz

Grupa żołnierzy pod dowództwem majora Biedrzyckiego, która urządza się na terenie zoo.

Prawdopodobnie ostatnia zorganizowana siła na terenie Wrocławia dochodzi do zdumiewającego wniosku.

Polska Ludowa prawdopodobnie nie istnieje. Posiłki nie nadejdą. To na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za wszystkich pozostałych przy życiu cywilach i ogarnięcie tego burdelu.

Oraz... horda

Zaraz po pladze czarnej ospy miasto zostało dotknięte kolejną zarazą.

Objawy są łatwe do rozpoznania: bladość, obniżona temperatura ciała, powłóczysty chód, brak pulsu i ciągota do ludzkiego mięsa.

Każdy, kto umiera na terenie Wrocławia, przyłącza się do setek tysięcy zombie spragnionych życia żywych jak ryba wody.

Jeszcze gorzej, że w stosunku do nich można użyć słów wyznawców Utopionego Boga z Gry o Tron:
Co jest martwe, nigdy nie umrze
Banda cywili z grupą klawiszy zamknięta w więzieniu, gang krawaciarzy żerujący na ocalałych mieszkańcach Wrocławia, resztka Ludowego Wojska Polskiego i legion śmiercionośnych zombie.

Kto przeżyje? 

Kto nie umrze?

Jak i jakie unikalne zdolności nieumarłych dadzą żywym w kość?

Wiesz, jak to sprawdzić 😉

Rekapitulując

Robert Schmidt zabrał mnie do Wrocławia i pozwolił mi odczuć apokaliptyczny klimat towarzyszący zarazie. Sprawił, że przejąłem się losem bohaterów, nawet tych trzecioplanowych.

Autor doskonale wykorzystuje niepewność. Nigdy nie wiesz, który bohater przeżyje, a który dołączy do legionów nieumarłych; który pomysł zadziała, a który może być przyczyną zagłady protagonistów. 

Książka liczy blisko 600 stron zapisanych niewielkim fontem, co przekłada się na wiele godzin czytania i nawet gdzieniegdzie sztuczne dialogi nie przeszkadzały mi czerpać z tego przyjemności.

Cały czas nie mogłem doczekać się końca. Nie dlatego, żebym miał dosyć. Po prostu bardzo chciałem dowiedzieć się, jak ta historia się skończy.

Nie zawiodłem się.

Szczury Wrocławia, Kraty polecam każdemu, kto lubi fantastykę. Z drobną uwagą: o ile miłośnicy zombie będą wniebowzięci, o tyle horrorofile mogą poczuć się zawiedzeni.

Byłoby 9/10, ale nie mogę przeboleć tych dialogów

Salut!
Peła

Poniższe linki to tzw. linki afiliacyjne. Kupując za ich pomocą wspomnianą książkę, zapewniasz mi kilka złotych prowizji, które mogę przeznaczyć na kolejne książki do recenzowania i na rozwój bloga. Jeśli się na to zdecydowałeś, jestem Ci bardzo wdzięczny. Dzięki! 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak uprościć sobie życie? Minimalizm - recenzja

Jak schudnąć i nie oszaleć?